Aktualności

Dominika Napieraj: kilka słów o obozie w Monte Gordo

Dominika Napieraj: kilka słów o obozie w Monte Gordo

Na ten moment czekałam już od dawna - od początku lutego trenuję w Monte Gordo w Portugalii. To mój pierwszy od dłuższego czasu obóz i jednocześnie tak inny od wcześniejszych. Do poprzedniego sezonu całą zimę szykowałam się we Wrocławiu. Mimo, że w ostatnich latach da się prawie przez cały rok biegać w kraju, to jednak taki wyjazd pomaga rozkręcić nogi i szybciej wskoczyć na wyższy poziom sportowy.

Temperatura w okolicy 20 stopni i słońce to niewątpliwe zalety. Jedynie silny wiatr czasem daje się we znaki, ale podobno co nas nie zabije, to nas wzmocni. I tego się trzymajmy :) Wreszcie latarkę czołową można rzucić w kąt i nie przejmować się, czy za chwilę nie lunie deszcz, śnieg albo inne pogodowe niespodzianki nie "umilą" treningowej codzienności. Do tego bliskość Atlantyku i urocze crossowe ścieżki sprawiają, że na trening wychodzi się z uśmiechem na ustach. A na koniec - wisienka na torcie - przez pierwsze dwa tygodnie mogłam popracować pod czujnym okiem własnego trenera. Niby nic nadzwyczajnego, ale dla mnie (z uwagi na zawodowe obowiązki ) ostatnio rzadkość.

Zapał do pracy jest, zdrowie dopisuje. Czego chcieć więcej? Czuję się tu jak na wakacjach, a czas płynie jeszcze szybciej dlatego, że wszystko organizujemy sami. Do treningowych obowiązków dochodzą te zwyczajne, domowe - zakupy i gotowanie. I muszę przyznać, że chyba wszyscy rozwinęliśmy się tu kulinarnie… ;) 

Obozowa ekipa - już wiadomo dlaczego humor dopisuje. No dobra, zdenerwować też potrafią! ;)

Pomidorowa trenera to najlepszy izotonik po wieczornym truchtaniu (na zdjęciu poniżej moja porcja :D), a bogactwo egzotycznych owoców, ryb (karmazyn w ziołach - poezja!) i innych pyszności sprawia, że pomysłów na posiłki nam nie brakuje. Po obozie mogłaby powstać całkiem ciekawa książka kucharska. 

"Jutro znowu będzie pomidorowa" - jeden z hitów obozu - kulinarny i muzyczny; hiszpański jamon to propozycja na śniadanie, a na dole - to co długodystansowcy lubią najbardziej - makaron - tym razem z cukinii

A wracając do sedna sprawy - treningi idą wyśmienicie. Rekordowo zarówno pod względem kilometrażu, jak i obciążeń. Pierwszy tydzień zamknęłam z niemal 170 kilometrami i jestem bardzo zadowolona z tego jak to zniosłam. Co więcej, po ponad czterech latach chyba wreszcie nauczyłam się wieloskoku! :) Oczywiście zmęczenie powoli daje o sobie znać, ale przecież właśnie po to tu przyjechałam.

Żeby nikt nie miał wątpliwości - trening przede wszystkim :)

Poza tym towarzystwo (oprócz trenera Jacka Wośka, przyjechała tu ze mną koleżanka z naszej wrocławskiej grupy - Dorota i rekordzista trasy z Lasku Osobowickiego - Tomasz) sprawia, że bardziej boli brzuch od śmiania niż nogi od kilometrów. Anegdot do opowiadania wystarczy nam chyba na kilka następnych miesięcy. W takiej atmosferze praca staje się czystą przyjemnością. Choć oczywiście przed mocniejszymi jednostkami pojawia się lekki stresik, to zwykle okazuje się on zupełnie nieuzasadniony.

O odnowę biologiczną także nie trzeba się tu martwić. Niemal po każdym treningu - krótkie rozciąganie i obowiązkowa kąpiel w zimnej wodzie Atlantyku.

Wolnego czasu nie ma zbyt wiele, więc jeśli już się pojawia, staramy się go jak najlepiej wykorzystać. Na przykład na wycieczkę promem do miasteczka Ayamonte w Hiszpanii.

Przede mną już ostatni tydzień w tym pięknym miejscu. Sezon zbliża się coraz większymi krokami i powoli klarują się plany na przyszłe starty.

Jak widać nie tylko ja tutaj napieram… :D

A żeby łatwiej mi się wracało, dzień po przylocie wezmę udział w ostatnim w tegorocznej edycji biegu CITY TRAIL we Wrocławiu. Już nie mogę się doczekać!

Do zobaczenia!

Dominika