Aktualności

Bieg Ultra Granią Tatr i trzydniowa wędrówka trasą zawodów

Bieg Ultra Granią Tatr i trzydniowa wędrówka trasą zawodów

15 sierpnia, punktualnie o 4:00 ponad 300 biegaczy wystartowało w najtrudniejszym biegu górskim w Polsce. Mówimy to z pełną świadomością – trasę Biegu Ultra Granią Tatr przebiegliśmy dzieląc ją na trzy części. Wyruszyliśmy w niedzielę, 16 sierpnia z Doliny Chochołowskiej…

„A może zostaniemy po Biegu Ultra Granią Tatr i przebiegniemy tą trasę w trzy dni?” – zapytał Piotrek kilka miesięcy temu. „OK” – odpowiedziałam niewiele myśląc. 71 km w trzy dni – przecież nic trudnego. W Tatrach zrobiliśmy już trochę treningów. W listopadzie 2014 po raz pierwszy weszliśmy na Rysy – o dziwo nie było kosmicznie ciężko. Z każdym dniem pomysł podobał mi się coraz bardziej. Nocowanie w schroniskach – piękna sprawa! Kilka godzin wysiłku, potem książka i oglądanie gwiazd przed snem. Ze sobą zabierzemy tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bo plecaki nie mogą nam zbytnio ciążyć, żebyśmy mogli podbiegać tam, gdzie będzie ku temu okazja.

Nasze plecaki, w których mieliśmy wszystko co potrzebne na trzydniową wycieczkę

14  sierpnia

Dzień przed startem BUGT postanowiliśmy wbiec na Rysy. Ja, Piotrek i Andrzej. Wystartowaliśmy o 6:30 z Palenicy Białczańskiej (w moim przypadku przynajmniej pół godziny za późno, żeby uniknąć kolejki na łańcuchach). Od startu biegliśmy oddzielnie – chłopaki ruszyli szybciej. Po raz ostatni widziałam białą koszulkę Piotrka po około 3 km od startu. Tam było jeszcze całkiem płasko, schody zaczęły się mniej więcej w połowie trasy, kiedy utrzymanie założonego tempa 5:15/km było coraz trudniejsze. W schronisku na Morskim Oku, po blisko 8km biegu byłam po 47 minutach. Piotrek i Andrzej 5 minut wcześniej. Dla niewtajemniczonych – te 8km z Palenicy do Morskiego to bieg po asfalcie z 800-metrowym odcinkiem po kamieniach. W sumie nieco ponad 400m w górę. Na szczyt Rysów pozostało 5km dystansu i 1100m w górę. Moje założenia przed startem to 2:30-2:40. Na szczycie byłam w czasie 2:36, tracąc około 8-10 minut na łańcuchach, gdzie spotkałam już całkiem spory tłumek turystów. Andrzej i Piotrek wbiegli na górę w 2:02 (chcieli „złamać” 2 godziny).

Wejście na Rysy było przetarciem przed naszą trzydniową wycieczką :)

15 sierpnia

Sobota to dzień Biegu Ultra Granią Tatr, przy którym pomagaliśmy jako wolontariusze. Podobnie jak dwa lata temu (BUGT odbywa się raz na dwa lata) obsługiwaliśmy punkt odżywczy na Hali Ornak. Przyjechaliśmy do Zakopanego prawie całą ekipą CITY TRAIL: Piotrek, Piotrek (Benek), Martyna, Tomek, Dominika, Andrzej, Ola, Jacek, Robert i Ania – Jego dziewczyna, a także wspierająca nas, choć nie będąca w ekipie – Paulina, no i ja. Pobudka przed 4, by o 5:40 być na Ornaku i przed 7 w gotowości na przyjęcie pierwszych biegaczy. Byliśmy punktualnie, choć dotarliśmy w dwóch grupach – jedna biegnąca (z parkingu do schroniska jest 5,5km), druga – maszerująca. Pamiętam, jak dwa lata temu przy okazji BUGT po raz pierwszy byłam o tej porze na górskim szlaku i jakie wrażenia zrobił na mnie świt w górach!

Monika, Justyna i Magda – dziewczyny dowodzące BUGT w kilku słowach powiedziały, co i jak. Szybko zabraliśmy się do pracy. Rozłożyliśmy namiot, znieśliśmy produkty: banany, arbuzy, pomarańcze, pomidory, cytryny, ciasto, ciastka owsiane, drożdżówki, wodę, izotonik. Bułki i ser zostały w schronisku – tam dziewczyny już przygotowywały kanapki. W zasadzie bez słów podzieliliśmy się zadaniami – to niesamowite jak po kilku latach wspólnej pracy potrafimy się porozumieć. Każdy znalazł sobie zajęcie, tak że w godzinę mieliśmy wszystko gotowe. Był mały problem z serem na kanapki, bo został schowany do zamrażalnika i nie zdążył odmarznąć, ale dziewczyny i z tym sobie poradziły ;)

Chwilę po 7 na punkcie pojawił się Przemek Sobczyk – zwycięzca pierwszej edycji BUGT. Przebiegł przez wydzieloną strefę, jakbyśmy byli niewidoczni, po czym… wrócił krzycząc: „Gdzie jest mój support?”. Widać nie dotarł. Szybko pomogliśmy mu uzupełnić wodę, izotnik, daliśmy do ręki żele energetyczne. Jeszcze, w czasie kiedy Przemek był na punkcie, na Hali Ornak pojawił się Bartek Gorczyca, który wyglądał na mniej zmęczonego pierwszym odcinkiem trasy. Sprawnie uzupełnił pojemniki na wodę. Polecieli dalej. Jak się okazało 6 godzin później to Bartek został zwycięzcą biegu.

Z każdą minutą na punkcie było coraz bardziej tłoczno. Przez pierwszą godzinę byliśmy w stanie każdemu napełnić bukłak, czy bidony, by zawodnicy w tym czasie mogli się posilić przy stole, potem było to już niemożliwe – choć staraliśmy się jak najbardziej skrócić czas pobytu zawodników na punkcie (chyba, że potrzebowali odpocząć). „Uzupełniam wodę”, „izotonik”, „bukłak do pełna?” „żele” – przez kilka godzin te słowa królowały na Hali Ornak :)

Mimo, że "nasz" punkt był zlokalizowany na 26km – co wydawać by się mogło jest dość wcześnie – na twarzach każdego, słowem: każdego zawodnika było widać znaczne zmęczenie. Jeszcze wtedy nie wiedziałam dlaczego…

Pracę skończyliśmy chwilę po 12. To było 6 bardzo ważnych godzin dla naszej ekipy. Świetne doświadczenie, które na pewno zaprocentuje na naszych biegach :) Kolejne godziny spędziliśmy na mecie kibicując finiszującym zawodnikom.

16 sierpnia – pierwszy dzień wędrówki

Trzecim jeśli ułożyć je chronologicznie celem była dla mnie i Piotrka trzydniowa wędrówka po trasie BUGT. Mieliśmy zarezerwowane dwa noclegi – pierwszy w schronisku na Hali Ornak (z niedzieli na poniedziałek), drugi w Dolinie Roztoki. Roztoka była wyjściem awaryjnym – kiedy Piotrek rezerwował miejsca (na 2 miesiące wcześniej), w Dolinie Pięciu Stawów, która jest bardziej po drodze, nie było już miejsc. Wiedząc, że do biegowych plecaków nie możemy zabrać śpiworów musieliśmy mieć pewność, że uda się dostać miejsce na łóżku/materacu i z pościelą. Uratował nas Rafał Gaczyński, którego poznaliśmy wracając z Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Rafał startował w BUGT i kiedy opowiedzieliśmy mu o naszym pomyśle przebiegnięcia trasy, od razu zaproponował, że „załatwi” nam miejsce w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów.

Wracając do startu naszej wycieczki, zebranie się z kempingu zajęło nam sporo czasu, tak że w Dolinie Chochołowskiej, skąd ruszaliśmy byliśmy dopiero o 11:50. Jak się okazało mieliśmy szczęście, bo chwilę przed startem złapał nas deszcz, kilka razy zagrzmiało i się błysnęło, ale burza skończyła się zanim zaczęliśmy pierwsze podejście na Grzesia. Zresztą pogoda nam sprzyjała przez całe trzy dni.

Tuż przed szczytem Ornak

W trakcie biegu niemal płaską Doliną Chochołowską dogadaliśmy się, że wzięliśmy w sumie tylko 1,5l wody. „Dobrze, że pada to nie będzie nam się chciało pić” – powiedziałam trochę zaklinając rzeczywistość, bo wiedziałam, że taka ilość wody to zdecydowanie za mało… Tak też było. Woda skończyła nam się po 3 godzinach. Na trasie ani jednego strumyka. Ludzi jak na lekarstwo. Na Wołowcu próbowałam zjeść kawałek kanapki, ale nie byłam w stanie przełknąć więcej niż jednego kęsa, tak bardzo chciało mi się pić… Nie rozmawiając o tak podstawowej sprawie jak woda, utrudniliśmy sobie wycieczkę porządnie.

26km z Siwej Polany do Hali Ornak to 2000m w górę i 1800m w dół. Trzy razy podchodziliśmy na wysokość ponad 2000 metrów. Szczyty, jakie zdobyliśmy to: Grześ (1652m), Rakoń (1876m), Wołowiec (2064m), Jarząbczy Wierch (2115m), Starorobociański Wierch (2172m), Ornak (1853m). Po drodze minęliśmy w sumie może 10-12 osób, 7 kozic, 1 świstaka. To cholernie trudny odcinek. Podejścia nieźle dają w kość, a zbieg do schroniska dłuży się niesamowicie. Przekonaliśmy się, że Tatry Zachodnie są wymagające i jeśli się je zlekceważy, zapłaci się za to wysoką cenę. Nie zmienia to faktu, że ta część polskich Tatr jest nieziemsko piękna. Zielona. W chmurach. W ciszy. Bez tłumów.

Pyszna czekolada ze schroniska na Ornaku

W schronisku byliśmy chwilę przed 19.  Tam dowiedzieliśmy się, że nasza rezerwacja była ważna do 17… Na szczęście znalazły się dwa miejsca w innym pokoju. Mieliśmy jeszcze kilkanaście minut, by zamówić coś do jedzenia, bo kuchnię zamykano o 19:30, więc jak już mieliśmy zaklepany nocleg, zjedliśmy obiadokolację. Na czytanie książek tego dnia nie było czasu, bo zanim wzięliśmy prysznic, nieco się ogarnęliśmy i poznaliśmy z naszymi współlokatorami, było przed 22. Wyszliśmy też na kilka chwil na zewnątrz by popatrzeć w niebo. Stopy nadal bolały mnie niemiłosiernie. Kocham takie chwile!

17 sierpnia

Pobudka przed 8. Spakowaliśmy plecaki, poszliśmy na śniadanie. Dostaliśmy wielkie omlety z dżemem. Nie byłam w stanie zjeść całego. Chwila rozmowy z naszą współlokatorką i o 9:30 ruszyliśmy na drugą część trasy. Padał deszcz. Najpierw podejście pod Ciemniak (2090m). Znaliśmy ten odcinek, ale w drugą stronę. Od początku szło mi się dobrze. Równe tempo, raz, dwa, trzy cztery, raz, dwa, trzy, cztery… Zawsze jak jest ciężko liczę do czterech. Nie wiem, czy to pomaga, ale na pewno zagłusza myśli :) Szybko przestało padać. Potem znów zaczęło kropić, zrobiło się też chłodno. Na Ciemniak doszliśmy w 1:45, za chwilę byliśmy na Małołączniaku (2096m). Tam strasznie wiało, więc zjedliśmy tylko po kostce czekolady i ruszyliśmy dalej – w kierunku Kasprowego. Tutaj kończą się Tatry Zachodnie i zaczynają się tłumy.

Przełęcz Krzyżne

Na Kasprowym zrobiliśmy kilka minut przerwy, po czym w 20 minut zbiegliśmy do Murowańca. Tam Piotrek zarządził przerwę na coś ciepłego. Warto było! Takiej pomidorowej dawno nie jadłam! Zupa dodała nam sporo sił, bo podejście pod Krzyżne (2112m), które biegacze opisywali jako katorżnicze pokonaliśmy w miarę sprawnie, z bardzo krótkimi przerwami na łyka izotonika. Na Przełęczy Krzyżne czekała na nas nagroda – wyszło słońce, które pięknie oświetliło Dolinę Pięciu Stawów, w której nocowaliśmy. Zbieg, a raczej zejście do schroniska zajęło nam jednak blisko godzinę. To stromy fragment, na którym w zasadzie nie da się biec. Przynajmniej w pierwszej części. Nie mogłam się doczekać nocy w schronisku w Dolinie Pięciu Stawów. To już tak blisko!

W schronisku zaskoczenie. Mnóstwo ludzi bez rezerwacji. O 21 stołówka pełna była osób, które planowały przespać noc na podłodze, czasami nawet bez śpiwora. Zjedliśmy gulasz, poczytaliśmy książki, znów pooglądaliśmy gwiazdy i poszliśmy spać (tym razem pokój dzieliliśmy z dwoma starszymi panami z Poznania).

18 sierpnia

Wstaliśmy podobnie jak dzień wcześniej przed 8. Na śniadanie jajecznica i chleb z twarogiem. O 8:50 byliśmy już w drodze na Szpiglasowy Wierch (2172m). Postanowiliśmy zmodyfikować trasę BUGT i „zaliczyć” ten szczyt. Było warto! Podejście bardzo przyjemne, chwilę przed szczytem kilka łańcuchów, a na szczycie piękny widok! Co prawda chmury sporo zasłaniały, ale i tak nie mogliśmy się napatrzeć. Solidnie wiało, więc musieliśmy uciekać, ale na pewno nie żałujemy, że wydłużyliśmy sobie trasę o te kilka km.

Herbata w Dolinie Pięciu Stawów smakuje zupełnie inaczej niż gdziekolwiek indziej!

Zbieg ze Szpiglasowego do Morskiego Oka również bardzo przyjemny. W zasadzie całość można pokonać biegnąc. Aczkolwiek podejście jest zapewne dość nużące – niezbyt strome, ale za to długie.

Z Morskiego Oka zbiegliśmy do Wodogrzmotów Mickiewicza i tam wróciliśmy na trasę Biegu Ultra Granią Tatr. Na zegarku było już 14 km. Do mety – jeszcze drugie tyle (a ostatecznie wyszło nam 30 km). Ten ostatni odcinek trasy bardzo nam się dłużył. Niby nie było już dużych podejść, bo czym jest 250m wobec 700 na Krzyżne, ale nie jest to bułka z masłem. Końcówka to kilka zbiegów po luźnych kamieniach, które na pewno dały się we znaki wszystkim biegaczom. Dały się i nam. Szczególnie mnie, bo moje stopy nie są jeszcze tak przyzwyczajone do długich dystansów jak Piotrka.

Szpiglasowy Wierch

Do COS, gdzie zlokalizowana była meta dotarliśmy kilka minut przed 15. Na zegarku było 30 km. Piękne 30 km!

Cała wycieczka to 81 km, 5500m w górę i 4300 w dół. Całość zajęła nam ponad 19 godzin. Obyło się bez pęcherzy na nogach, ale za to Piotrek obił sobie kręgosłup, bo przez trzy dni biegał z naszymi książkami na plecach ;) Sporo dowiedzieliśmy się o naszych brakach w przygotowaniu do tego typu biegów. Piotrek już wcześniej mówił, że chce wystartować. Ja zarzekałam się, że nigdy. Ale… zmieniłam zdanie. Jeśli ktoś myśli o starcie w BUGT musi przygotować się na totalne zmęczenie, piekące uda i stopy. Musi wcześniej wiedzieć, że lekceważące podejście do tych zawodów zemści się bardzo szybko. Jeśli chcesz wystartować – potrenuj w Tatrach. Masz na to dwa lata ;)

Bartek Gorczyca

Zwycięzcami BUGT 2015 zostali Bartek Gorczyca (9:16,05) i Anna Figura (11:51,33). Bartek pokonał Przemka Sobczyka o ponad 30 minut. Oto, co na mecie powiedział nam Bartek: Nie spodziewałem się, że różnica na mecie między mną i Przemkiem będzie tak duża. Do Ciemniaka biegło mi się średnio. Na Ciemniak szliśmy razem, czułem że trochę odstaję. Dopiero na Ciemnaku, na szczycie zauważyłem, że Przemek zostaje z tyłu, więc przyspieszyłem i zacząłem robić przewagę. Potem złapał mnie zimny deszcz. Zadziałał odświeżająco. Udało się szybko wejść na Krzyżne i tam miałem już około 20 minut przewagi, więc mogłem spokojnie bieg do mety.

Kolejna edycja już w sierpniu 2017 :) Strona zawodów: www.graniatatr.pl. 

Tekst: Justyna Grzywaczewska

zdj. główne: Piotr Dymus