Aktualności

Mezo: W show-biznesie sukces możesz osiągnąć na farcie. W bieganiu to niemożliwe [POLSKA BIEGA]

Mezo: W show-biznesie sukces możesz osiągnąć na farcie. W bieganiu to niemożliwe [POLSKA BIEGA]

W sobotę grałem koncert, piłem do drugiej w nocy, potem wsiadałem w pociąg i praktycznie bez snu stawiałem się na starcie maratonu. To fatalne podejście, choć dobiegałem do mety z wynikiem 3:40 - mówi Jacek Mezo Mejer, raper i biegacz, z rekordem życiowym w maratonie 2 godziny 55 minut. Nasz Ambasador, regularnie startujący w Poznaniu. 

Damian Bąbol: W Biegu Niepodległości w Warszawie 10 km przebiegłeś w 37 minut i 14 sekund. Zadowolony z życiówki?

Jacek "Mezo" Mejer: No pewnie, ale wiem, że stać mnie było na jeszcze lepszy wynik. Spokojnie mógłbym jeszcze urwać pół minuty.

Jak doszedłeś do tak wysokiej formy?

- Od roku bardzo ciężko trenuję. W przeciwieństwie do show-biznesu, do którego można się jakoś wkręcić, na farcie osiągnąć sukces, w bieganiu nie ma nic za darmo. To bezlitosny sport. Trzeba swoje wytrenować i wtedy liczyć na wymarzone wyniki. W najbliższych miesiącach chciałbym na wszystkich dystansach od piątki w górę poprawić rekordy życiowe.

No to pochwal się życiówkami.

- Na 5 km: 18 minut, 10 km: 37:14, półmaraton: 1 godzina, 23 minuty. W ostatnim maratonie w Poznaniu dobiegłem do mety po 2 godzinach i 55 minutach.

Ulubiony dystans?

- Chyba półmaraton. Na "piątkę" lub "dychę" jest dużo fizycznej walki już na wczesnym etapie. To ciężkie dystanse, na których przede wszystkim trzeba szybko przebierać nogami. Z kolei maraton jest najcięższym wyzwaniem. Po 35. km najczęściej dochodzi do walki o życie. A półmaraton jeszcze nigdy mnie jakoś okrutnie nie przeczołgał. Zawsze podczas tych 21 kilometrów czuję się w miarę komfortowo, nigdy nie przeżywałem bolesnego kryzysu. Może dlatego, że na tym dystansie jeszcze nie dałem z siebie wszystkiego.

Jacek podczas październikowego CITY TRAIL w Poznaniu

A kiedy dopadł cię ten najgorszy?

- Świetnie to pamiętam. Mój pierwszy maraton, w Poznaniu w 2002 roku. Miałem 19 lat. Kiedy zgłosiłem się do tych zawodów, nie miałem żadnego pojęcia o treningach biegowych. Nigdy wcześniej nie pokonałem więcej niż 10 km. Wystartowałem w bawełnianej koszulce i „halówkach” do gry w piłkę nożną. Przeleciałem dystans w czasie 3:54. W sumie nie najgorzej. Na półmetku czułem się świetnie. Gdybym utrzymał takie tempo, to na mecie zameldowałbym się w czasie 3:15. Niestety, po 25. km całkowicie opadłem z sił. Doczłapałem do mety narciarskim krokiem, szurając po mokrej nawierzchni,. To była typowa biegowa partyzantka. Nikomu nie polecam takiego spotkania z maratonem. Byłem w miarę wysportowanym chłopakiem i tylko dzięki temu nie zrobiłem sobie krzywdy.

Startowałeś w 2002 roku, w czasach biegowej prehistorii w Polsce.

- I jestem z tego dumny! To była dopiero trzecia edycja maratonu w Poznaniu, biegło blisko tysiąc osób. Pamiętam ten zapach Ben-Gaya [maści rozgrzewającej] na starcie. Oprócz mnie większość biegaczy była amatorami, ale świetnie przygotowanymi. Czułem się trochę jak gość z innej parafii, ale nie przejmowałem się tym. Podobała mi się atmosfera. Jedyne co mnie zniechęciło, to średnia wieku zawodników. Przeważająca liczba uczestników to byli mężczyźni po czterdziestce, czułem się jak junior. Wtedy stwierdziłem, że w maratony zacznę się bawić po 30-tce.

Zresztą teraz tak naprawdę niewiele się zmieniło - bieg na 42 km nadal jest domeną starszych biegaczy. Tylko jest ich zdecydowanie więcej, na starcie ostatniego poznańskiego maratonu stanęło 7 tysięcy osób!

Kiedy ponownie zmierzyłeś się z maratonem?

- Dopiero w 2011 r. Przy okazji nakręciłem teledysk do piosenki "Kochaj, albo giń". Poprawiłem życiówkę o dziewięć minut, ale do profesjonalizmu jeszcze dużo brakowało. W sobotę grałem koncert, piłem do drugiej w nocy, potem wsiadałem w pociąg i praktycznie bez snu stawiałem się na starcie. To było fatalne podejście. Co prawda dobiegałem do mety z wynikiem 3:40, więc nie najgorzej.

Rok temu maraton przebiegłeś w 3 godziny i 23 minuty. W tym - 2:55. Ogromny postęp.

- Rozpocząłem współpracę z trenerem Marcinem Nagórkiem. Najpierw biegałem cztery razy w tygodniu, później pięć, a teraz wchodzę na tryb sześciu treningów tygodniowo. Zwiększyłem intensywność i bardzo szybko pojawiły się wyniki. Jeszcze rok temu w ogóle nie wiedziałem, jak wygląda czołówka polskich biegaczy, nie miałem pojęcia o treningu biegowym. Dopiero od niedawna stosuję interwały, przebieżki lub podbiegi. Cały czas chłonę tę wiedzę i strasznie się nią jaram. To super uczucie. Ostatnio coś takiego przeżywałem dziesięć lat temu, kiedy wchodziłem do branży muzycznej.

Kiedyś powiedziałeś, że jak złamiesz 3 godziny w maratonie, to odpuścisz ściganie.

- Tak mówiłem, ale bieganie na wyższym poziomie niesamowicie mnie wciągnęło. To już nałóg, który wciąż się we mnie rozwija. Wcześniej wydawało mi się, że złamanie „trójki” oznacza awans do amatorskiej pierwszej ligi. Nie sądziłem, że mogę biegać jeszcze szybciej. Teraz nie interesują mnie już wyniki powyżej 3 godzin. Skupiam się tylko na zawodnikach z rekordami na poziomie 2:50-2:40, ciekawi mnie, jak do tego doszli i idę ich drogą. Przede mną zupełnie nowy rozdział w bieganiu. Niektórych treningów nie robię już tylko dla przyjemności. Momentami to prawdziwa harówka, ale lubię ten wysiłek. Nawet jeśli czasami na treningu wypluwam płuca, to po takich zajęciach czuję ogromną satysfakcję, a po udanych zawodach jestem przeszczęśliwy.

Biegasz z muzyką?

- Zawsze lubiłem truchtać ze słuchawkami na uszach. Dawało mi to wenę do pracy nad nowymi tekstami. Rekreacyjne tempo pomaga w kreatywności. Teraz smartfona zabieram tylko na relaksacyjne bieganie. Odpalam Spotify i słucham różnych kawałków. Na cięższych treningach nie wyobrażam sobie muzyki. Przeszkadzają mi kable i w efekcie zaczynam się irytować. Wtedy wolę skupić się na oddechu i planie, który mam do zrealizowania.

Ile masz par butów do biegania?

- Wcześniej miałem jedną, dwie pary, teraz mam pięć. Lżejsze modele zakładam na krótsze dystanse, bardziej zabudowane na dłuższe biegi. Lepiej się jednak czuję w butach z większą amortyzacją. Mam delikatne stopy, więc bieganie naturalne w moim przypadku nie do końca się sprawdza.

Jesteś biegowym gadżeciarzem?

- Nie. Od trzech lat biegam z jednym zegarkiem. Niestety, czasami jego GPS mnie zawodzi. Zawiódł mnie na starcie ostatniego Poznań Maratonu. Na szczęście na życiówkę poprowadził mnie... ksiądz, który biegł na taki sam czas. Zagadałem do niego tuż przed startem i razem dobiegliśmy do mety.

Ksiądz, który przebiegł maraton poniżej trzech godzin?

- Nieźle, co? Wygrał mistrzostwa Polski księży i kleryków, które były organizowane w ramach maratonu w Poznaniu. Bardziej szczegółowo tę historię opisuję na moim blogu tezameza.pl. Sporo mu zawdzięczam. Świetnie poprowadził mnie na rekord życiowy. Z nieba mi wtedy spadł (śmiech).

Stosujesz specjalną dietę?

- W bieganiu dieta jest niezwykle istotna, ale nie najważniejsza. Po intensywnym treningu biegowym niemal na wszystko można sobie pozwolić. Oczywiście w rozsądnych ilościach. Organizm potrzebuje energii, więc nawet jeśli posiłek nie będzie do końca zdrowy, nic złego się nie stanie. Nie dążę do tego, żeby być przesadnie szczupłym. Regularne treningi robią jednak swoje. Przy 170 cm wzrostu ważyłem 72 kg, a teraz 66 kg. Jeśli chce się szybko biegać, trzeba być szczupłym.

Alkoholu nie tykasz?

- Bez przesady. Abstynentem nie jestem. Piję alkohol, ale w mniejszych ilościach niż kiedyś. Można powiedzieć okazjonalnie. Wszystko jest dla ludzi. Bieganie jest priorytetem. Dzień przed zawodami nie piję czterech-pięciu browarów, ale jeden, maksymalnie dwa w niczym nie zaszkodzą.

Mezo na mecie Orlen Warsaw Marathon

Na zawodach jesteś rozpoznawalny przez biegaczy?

- Tak. Czasami, kiedy startuję treningowo i nie ścigam się, słyszę komentarze w stylu: "Mezo, co tak wolno?". Trochę wkurzają mnie takie teksty. Są tacy, którzy bardzo angażują się w rywalizację ze mną. Oczywiście jest również mnóstwo oznak sympatii.

Nagrywasz płyty, występujesz na koncertach, prowadzisz bloga, masz rodzinę. Jak godzisz to wszystko z bieganiem na wysokim poziomie?

- Nie narzekam na brak obowiązków, ale gdyby życie było nudne, byłoby znacznie gorzej. Jak nam naprawdę na czymś zależy, to zawsze znajdzie się na to czas.

Nagrałem już dziesięć płyt, ostatnią rok temu, więc na razie nie spieszę się z wydawaniem kolejnej. Na wiosnę chciałbym wypuścić 3-4 nowe kawałki. Jeden o bieganiu. Mam już nawet roboczy tytuł - "Życiówka".

O bieganiu można z tobą rozmawiać bez przerwy.

- Zdecydowanie. Czasami wśród znajomych czuje się trochę wyobcowany. Jak spotykam się z trenerem, to potrafimy przegadać nawet cztery godziny o bieganiu. To niesamowite, bo wydaje się, że to banalny sport. Jeśli jednak zaczniemy rozkładać treningi na czynniki pierwsze, zagłębiać się w ten temat, można o tym gadać bez końca. W ogóle bardzo mi się podoba środowisko biegowe. Porównując je z muzycznym, zdecydowanie wyższą ocenę daję biegaczom. To ludzie, którzy są zdyscyplinowani, konsekwentni. Pasjonaci.

Rozmawiał Damian Bąbol

Tekst pochodzi z serwisu PolskaBiega.pl